wtorek, 27 maja 2014

dzień wyjazdowy

Wczorajszy dzień mieliśmy w rozjeździe.
W końcu po długim czekaniu byliśmy na umówionej wizycie w poradni gastroenterologicznej w Gdańsku. Umówieni byliśmy na 10.40, ale wyjechaliśmy z domu już o 8.15, bo najpierw chciałam zahaczyć o Lidla, bo mieli mieć sandałki dziecięce. Owszem mieli i nawet na ostatnią parę w naszym rozmiarze udało nam się załapać. 20 minut po otwarciu a parking prawie pełny  i w koszach już prawie pusto :D
Nam się jednak udało i Tusia jechała już do lekarza w nowych sandałkach :)
W sumie to nawet dobrze, że tak rano wyjechaliśmy, bo okazało się, że o miejsce parkingowe gdzieś w okolicach szpitala wojewódzkiego jest bardzo ciężko. Potem jeszcze tylko poszukać kogoś, kto nas skieruje i jak się okazało pokierowano nas na oddział gastroenterologiczny zamiast do poradni. A poradnia niestety po drugiej stronie ulicy w innym budynku, więc tam się udaliśmy. A tam najpierw i tak trzeba odstać swoje w rejestracji, mimo iż umówiona byłam na konkretną godzinę, bo musieli wydrukować kartę pacjenta, bo byliśmy pierwszy raz. Jak już wszystko udało się załatwić to pojechaliśmy windą na odpowiednie piętro i tam miłe zaskoczenie, bo jedna pani wyszła z gabinetu i pytała się czy my to Państwo XXX, bo doktor już czeka. Mirek zapukał do gabinetu, a że nikogo nie było zostaliśmy przyjęci wcześniej :) No byłam nastawiona na dużą kolejkę i opóźnienia, a tu takie mały zaskok :)
Co do samej wizyty, to przyznam, że do tego lekarza byłam nastawiona bardzo negatywnie, bo jak szukałam o nim opinii w necie, to niestety 90% było negatywnych bądź niezbyt miłych. Natomiast mogę powiedzieć, po tej wizycie, że doktor jest bardzo konkretny, nie owija, nie koloryzuje,  i potrafi zgasić człowieka jednym zdaniem, że masz wrażenie, że stoisz w szkole przed tablicą i nie znasz odpowiedzi ;)
Najpierw był dość obszerny wywiad, potem mierzenie i ważenie Tusi. Wg ich miary ma 96cm (w domu mierzyłam ją dzień wcześniej i 98cm) a waga 14,3kg (w domu 14,7 kg) . Potem została zbadana i stwierdził to co nasza pani doktor, że jest mocno zagazowana i to by było na tyle. Nic niepokojącego nie zauważył.
Popatrzył na wszystkie badania, które mieliśmy ze sobą i też są ok. Potem konsultowaliśmy mój spis, który zrobiłam dla przykładu w lutym. Zapisywałam dokładnie ile i co i o której je Tusia. I tu niestety nie jest tak różowo. Mamy sporo do poprawy. Nam się wydawało, że ok. Nawet jak to oglądała wtedy nasza pediatra to też mówiła, że ok. Jednak tak nie jest. To nie oznacza, że wszystko jest źle, ale najważniejsze, aby przyjąć do wiadomości i świadomości, że to my decydujemy o tym co dziecko je. Pan doktor sporo się nagadał i nawet stwierdził, że widzi opór po stronie męża. Dostaliśmy jeszcze na maila poradnik, tylko jeszcze nie zdążyłam się z nim zapoznać. Jeśli będzie warty uwagi postaram się Wam go udostępnić :)
Teraz przez 2 miesiące mamy zacząć uczyć się nowych nawyków żywieniowych i kolejna kontrolna wizyta 28 lipca. Do tego przez ten cały czas mamy podawać Tusi 3x dziennie Debridat, 1x dziennie LacidoEnter i 1x dziennie Lacidofil. Powiedział nam jeszcze, że oczywiście mógłby zrobić jej gastroskopie, ale po co od razu męczyć dziecko,  skoro na razie nie ma ku temu przesłanek.  Mi na samą myśl, że Tusia miałaby mieć takie badanie robi się ciepło...
 
To by było na tyle o tę wizytę. Teraz o przyjemniejszej części wyjazdu. Skoro mieliśmy wolny czas już od 10.30 to postanowiliśmy pojechać choć na pół godzinkę nad morze. Pogoda wczoraj była jeszcze nawet ładna tylko trochę wiało, więc ludzi na plaży było już całkiem sporo. Tusia najpierw z początku nawet nie chciała zdjąć swoich chodaków, ale jak zasmakowałam tuptania po wodzie, to nie mogliśmy jest wyciągnąć z plaży. A, że mieliśmy jeszcze dalsze plany więc musieliśmy się zbierać.
MONIŚ - morze oczywiście pozdrowiliśmy od Was:) I wiesz co mi powiedziało? Że koniecznie musicie przyjechać :):):)

Kolejnym punktem dnia była Ikea :) No lubię tam być i już! Tyle inspiracji!!! W skrócie napiszę, że kupiliśmy to co zamierzaliśmy, czyli praktycznie same pierdoły. A Tusia wybrała samo sobie krzesełko do biurka :) Zgadnie ktoś jaki kolor wybrała??
Obiad tu zjedliśmy i to niestety z niemałą i niemiłą niespodzianką. Aż boję się, że o mało Tusi tego nie podałam do buzi. I ja -  furiatka - nie zrobiłam im afery, tylko spokojnie porozmawiałam prawdopodobnie z managerem, i nie zgłosiłam tego do sanepidu bądź PIH-u. Czy dobrze? to nie wiem. 

Kolejnym sklepem był Leroy Merlin. Dlaczego ten. Bo my nie idziemy standardowo i biurko Tusi też takie miało być. A mariał na biurko jaki wybraliśmy jest... blat kuchenny! Tak tak :) Po pierwsze, bo na wymiar, a po drugie i najważniejsze jest odporny na wszelakie uszkodzenia :D A, że potrzeba matką wynalazków, to właśnie taki materiał wybraliśmy. Biurko jest na wymiar: między ścianą a mebelkami i pod oknem. Mirek musiał zrobić otwory, aby w zimę kaloryfer mógł grzać i przykręcił i już Tusia dziś pierwszy raz korzystała :) A jak później będzie potrzeba to tylko dokupimy jakąś szafeczkę na kółkach i będzie ok:)

W drodze powrotnej oczywiście nie zapomnieliśmy o naszych mamach :) Odwiedziliśmy i jedną i drugą :)
Ja od Tusi musiałam sama doprosić się buziaka :) to i tak nie ważne, bo mamą jestem codziennie :)

sobota, 24 maja 2014

a na obiadek polecamy

Naprawdę nie potrzeba wiele, aby obiadek był pyszny. Czasami zwykłe rzeczy podane lub inaczej przyrządzone smakują zupełnie inaczej.
U nas dziś na obiadek było zwykłe jajko sadzone, ale podane w formie serca, a to dzięki zwykłej foremce. Mamy jeszcze foremkę motylka, ale Tusia dziś wybrała sobie serduszko. A do tego młode ziemniaczki z koperkiem i nasze polskie pomidory z czerwoną cebulką w jogurcie greckim. A do popicia oczywiście maślanka z truskawkami!
Pyszota :D


A po obiadku pojechaliśmy do dziadka Romana. Na początku była trochę zaspana, bo zanim pojechaliśmy zasnęła na siedząco przy mnie oglądając Czterech Pancernych :) To chyba ta pogoda tak działa, że Tusia nie wytrzymuje i musi sobie uciąć po południu komarka. Ale po dłuższej chwili było już ok.
Teraz już jest trochę lepiej, bo pada deszcz i powietrze jest zupełnie inne. Nawet raz tak grzmotnęło zupełnie niedaleko nas, że miałam wrażenie, że to przy mnie zaraz :( Nie lubię burz i tyle!
A poza tym nie wiem skąd, ale przeziębiłam się chyba, bo mam kaszel i cieknie mi z nosa .... buuuu .... taka pogoda a ja smarkam. I Tusia ma dość mocny kaszel. Ech, boję się, że nie ominie nas lekarz...
No właśnie w poniedziałek jedziemy w końcu do gastrologa z Tusią. Choć ostatnio mało narzeka na bóle brzuszka, to niech ją zobaczy specjalista. A przy okazji jak będziemy w Gdańsku, to jedziemy po blat na biurko do pokoju dla Tusi i do Ikei po parę gadżetów :)

czwartek, 22 maja 2014

poranek

Dzisiejszy poranek. Jesteśmy już wyszykowane i zostało nam trochę czasu do wyjścia z domu. Tusia bawi się ze swoim skoczkiem. Przychodzi do mnie i trzymając go na rękach mówi:
- skocek jest na opie
:)
Potem bierze go do swojego pokoju i zamykając go tam mówi do niego:
- jak sie uspokoisz to bedzies mogł wyjść z pokoju! ...
a po króciótkiej chwili słyszę:
- upokoiłeś sie jusz?

No tak uczy się dziecko tekstów ode mnie. Ja dość często stosuję taką metodę, kiedy Tusia jest nieznośna, czy gdy na coś się uprze i potem wyje w kosmos o tę rzecz. Wtedy zaprowadzam ją do pokoju i próbuję tłumaczyć, ale prawie w 100% to nie działa, więc mówię, że jak się uspokoi to może do mnie przyjść lub mnie zawołać i wtedy mam nadzieję, że to co mówię do niej choć w małym stopniu do niej trafia.


Nie wiem jak u Was, ale my na Kociewiu mamy przepiękne lato! Od poniedziałku jest w ciągu dnia grubo ponad 25 stopni. I te trzy dni co były Tusia miała bardzo fajne, bo dziadek Stasiu miał 3 dni urlopu, więc większość dnia spędzała na dworze. A ja przy takiej pogodzie będąc w pracy cieszę się, że słońce do nas nie dochodzi do sklepu, bo tak jest przyjemny chłodek i klienci wchodząc do nas aż odpoczywają. Ale gdy wychodzę z pracy na dwór to normalnie jak bym obuchem w głowę dostała, taka jest różnica temperatur.

Zaraz muszę zmykać zawieźć Tusię do babci, a ja do pracy. Życzę Wam miłego dzionka :)

sobota, 17 maja 2014

Zapraszam na..

...koncert w wykonaniu Tusi :)
No rośnie nam mała artystka, nie ma to tamto :D
Tylko jeszcze gatunkowo nie może się określić: czasami to pop, a czasami heavy metal :P



piątek, 16 maja 2014

Pyk igiełką

We wtorek Tusia miała pobraną krew. Ostatnio było to z rok temu? chyba.... wtedy miała pobieraną jeszcze z paluszka...
Próbowałam małą przygotować na to co ją czeka. Tłumaczyłam, że Pani ukłuje w rączkę, że troszeczkę pewnie zaboli, ale to bardzo krótko będzie.
Kiedy weszłyśmy do laboratorium Pani próbowała ją zagadać, ale Marta tylko odwróciła się w moją stronę i powiedziała, ze się ...wstydzi :) Grzecznie usiadła mi na kolanach i jak Pani spytała się którą rączkę sprawdzamy to sama wybrała prawą i próbowała zacisnąć piąstkę jak ją poproszono :). Niestety w tej rączce nie było odpowiedniej żyły więc musiała dać drugą  i tym razem było ok. Kiedy Pani popsikała Tusia odwróciła się i przytuliła do mnie. Moja dzielna dziewczynka nawet nie jęknęła przy ukłuciu! Ja nie widziałam jej miny, ale Pani powiedziała, że miała lekką podkówkę i nic więcej. Nawet nie była potrzebna druga pielęgniarka, która przyszła, aby trzymać rączkę, gdyby miała się wyrywać.
Taką mam dzielną córcię! Potem plasterek na rączkę i lizak od Pani w nagrodę i mogłyśmy iść do sklepu, bo ja obiecałam, że jak będzie grzeczna to będzie mogła wybrać sobie jakąś zabawkę, a że dziecię pamiętliwe więc słowa dotrzymać oczywiście musiałam :)
A potem wszystkim chwaliła się jaka to była dzielna i nie płakała :D

Wyniki już odebrane i są ok. A robiłyśmy badania, bo Marta ma bardzo często w nocy bóle kolan. Najczęściej po intensywniejszym dniu, kiedy więcej wariuje, skacze, biega....Zanim nasza pani doktor stwierdzi, że to intensywny wzrost musi wyeliminować inne rzeczy, aby było wiadomo, że w wynikach jest ok. Teraz pewnie dostaniemy skierowania na inne badania, a może i do ortopedy...

niedziela, 11 maja 2014

Prezent

Najpierw chciałam o nim napisać w poprzednim poście, ale stwierdziłam ,że zasługuje na osobny wpis.
W dzień odjazdu od Stokrotek dostałam, a w sumie dostaliśmy wspaniały prezent.
Przepiękny obraz, który namalowała sama Stokrotka :)
Kiedy mi go wręczyłaz to myślałam, że serce mi wyskoczy z radości! Z całej siły wyściskałam Ją i gorąco podziękowałam.
Obraz jest przepiękny i idealnie komponuje się u nas w mieszkaniu. I dlatego też czekałam z jego pokazaniem, bo nie chciałam, aby został ukazany jak stoi oparty o ścianę i czeka na swoje miejsce. A gdy tylko go dostałam od razu wiedziałam je go powieszę. I dziś nadszedł ten dzień.

Stokrotka to zdolna kobieta, a wiem to, bo pokazywała mi kilka swoich dzieł.
Kochana, jeszcze raz z całego serducha dziękuję, a Tobie życzę aby Twoje marzenie nr 3 spełniło się, bo jesteś tego warta, Twoje obrazy są tego warte!

Oto On. Piękny i jedyny :)




piątek, 9 maja 2014

Majówka - oj działo się, działo :)

Nawet nie wiem od czego zacząć ;)
To był wspaniały weekend, ze wspaniałymi ludźmi :)
Tylko pogoda mogła być ciut lepsza.... no, ale nie można mieć przecież wszystkiego, prawda?

Na ten wyjazd bardzo się cieszyłam. Bo poznać kogoś w sieci jest łatwo, ale poznać potem osobiście i do tego bardzo polubić, to co innego. Pierwsze spotkanie mieliśmy jeszcze w zeszłym roku, ale było zdecydowanie za krótkie, bo niespełna 3 godzinne. No i jednak jakaś trema wtedy była - wiadomo.
Mówię tu o moich kochanych Stokrotkach :*

Tak naprawdę mieliśmy pojechać do nich już w kwietniu, ale zawsze coś nie pasowało.Tym razem jednak spięliśmy zadki i w piątek do południa ruszyliśmy. Zrobiliśmy sobie przerwę w podróży we Włocławku. Głównym punktem był pomnik bł. ks. Jerzego Popiełuszki przy tamie na Wiśle. Niestety nie dane mi było zejść, bo trwają tam prace remontowe i zejście było zamknięte. Do tego tak wiało, że z samochodu wysiedliśmy dosłownie na 10minut. Mirek też chciał spotkać się z kolegą ze szkoły, ale niestety do spotkania nie doszło. Widziałam, że mu trochę było żal....


Skoro wyjechaliśmy tak szybko, a umówieni byliśmy w miejscu docelowym na 18stą, to postanowiliśmy jeszcze skorzystać z okazji i poszukać jakiejś knajpy na rynku. Na szczęście w centrum miasta już tak nie wiało i mogliśmy sobie trochę pospacerować. Obiadek był pyszny i tak wielkie porcje, że do późnego wieczora mieliśmy pełne brzuchy :P

 Po obiadku daliśmy Tusi jeszcze trochę poszaleć, bo czekała nas dalsza droga do celu. Łącznie mieliśmy do przejechania 350km.
Tusia na cel wzięła gołębie i tak dobre pół godziny za nimi biegała i je straszyła :D Szczególnie upatrzyła sobie jednego czarnego gołębia i biegając za nim wołała takim strasznym głosem, a'la heavy metal: uciekaj calny gołembiu! - i tak cały czas....



Poza tym podróż znosiła rewelacyjnie, a przecież dopiero co w styczniu jechaliśmy do Zakopanego i podróż była nieciekaw, bo biedaczka nie potrafiła w nocy spać w foteliku. I teraz stwierdzam z pełną odpowiedzialnością, że moje dziecko woli podróżować za dnia. Gdy trzeba zrobi sobie drzemkę, ale ogólnie to uwielbia obserwować gdzie jedziemy, rozmawiać z nami, poznawać świat, mówić tacie, że jest czerwone i musi stanąć :)
I ta podróż przyniosła kolejny przełom. To była pierwsza dłuższa podróż, kiedy Tusia siedziała sama z tyłu. Do tej pory ZAWSZE siedziałam razem z nią. Wygodnie mi było się nią zająć, podawać picie, zabaweczki, śpiewać itp.. Pewnie się śmiejecie, że jestem przewrażliwioną mamą, ale mi było z tym dobrze. .... no poza faktem, że mam chorobę lokomocyjną i to ja źle znoszę podróż autem z tyłu. Jako pasażer z przodu jest lepiej, choć i tak wzięłam Aviomarin  :) A jeśli jestem kierowcą to nie mam żadnych oznak choroby lokomocyjnej  - o! dziwne co nie? hehe  Często się zastanawiam, czy Tusia odziedziczy po mnie to, ale jak dotąd nic na to nie wskazuje. I dobrze. Bo ja bardzo dobrze pamiętam wszelakie wycieczki szkolne, jak mi było niedobrze. A przecież nie o to chodzi, aby z takich wycieczek pamiętać przykre rzeczy. A Tusia rośnie, od września idzie do przedszkola i zapewne będą jakieś wycieczki.
No, odbiegłam trochę od tematu ;)

Tak więc ruszyliśmy do celu naszej podróży. Muszę napisać, że nie jechaliśmy autostradą, tylko wybraliśmy przepięknie malowniczą drogę na Płock wzdłuż Wisły. No mówię Wam jakie piękne widoki. Jak kiedyś będzie możliwość to na pewno wybierzemy też tę trasę, bo warto!

Praktycznie całą drogę Tusia powtarzała jak mantrę, że jedzie do Stokroci.
I w końcu dotarliśmy do celu.
Zostaliśmy bardzo miło przyjęci. Dziewczynki praktycznie od razu się zakolegowały. Torchę bałam się zachowania Tusi, bo potrafi być bardzo wstydliwa, jednak moje obawy były nieuzasadnione. Szybko znalazły wspólny "język", a Tusia tak była wpatrzona w Stokrocię, że zachowywała się jak papużka - musiała robić wszystko co Ona. Dziewczynki są praktycznie w jednym wieku. Marta jest starsza tylko o 3 miesiące. Zachowywały się jak siostrzyczki :)
Pierwszy wieczór był dość krótki. No i wiadomo, że musieliśmy się trochę dotrzeć. Tego wieczoru Mirek został głównym grillowym, bo P musiał na opuścić. A, że było dość zimno, to my sobie siedziałyśmy w ciepłym domku i plotkowałyśmy, a Mirek nam tylko przynosił pyszności z grilla :)
Stokrotka niepijąca, więc tylko my dwoje sobie ciut podrinkowaliśmy. Dziewczynki trudno było zagonić do spania, więc równo nam dotrzymywały towarzystwa.
Od rana byliśmy już w pełnym składzie :) śniadanko przepyszne, a co mnie zdziwiło najbardziej, że nawet upiekli dwa rodzaje chlebka, który był mega pyszny!!! (Stokrotko - ja cały czas czekam na przepis :D )
Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach. Kiedy  Stokrotka powiedziała, że pojedziemy do prywatnego muzeum motoryzacji, to myśleliśmy z Mirkiem, że to będzie kilka starych aut na prywatnej posesji. A tu wielki szok. Szczęki nam prawie opadły, a Mirek to był tak zajarany jak małe dziecko wśród najlepszych zabawek :D Banan z jego twarzy nie znikał. To muzeum może nie wygląda jak prawdziwe muzeum, ale przecież większość tych naprawdę starych aut jest sprawna! Oprócz aut są motory, autobusy, rowery, nawet stare wózki dziecięce, i wiele wiele innych eksponatów. Ze sławnych pojazdów był Papamobile Star 660, którym to Papież św. JPII podróżował podczas pierwszej piegrzymki do Polski; był też pancerny Peugeot 604 Ti  gen. Wojciecha Jaruzelskiego oraz pancerny Cadillac wykonany na zamówienie polskiego rządu dla pierwszego sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka.  Kiedy my z dziewczynkami raz dwa obeszłyśmy wszystko, to Mirek był na samym początku. W końcu musiałyśmy Go pospieszyć, bo Stokrotka była cała przemoczona, a w jej stanie nie wskazana jest choroba. I tak miałam wyrzuty sumienia, że przez nas się rozchoruje.









 W głównych planach mieliśmy zwiedzanie Warszawy, ale pogoda nam spłatała figla i od rana padało... i nie widać było końca :( Większość atrakcji musieliśmy sobie darować. Do tego dziewczynki urządziły sobie drzemkę w samochodach praktycznie w tym samym czasie ;)
Ale i tak jestem w szoku ile zobaczyłam! I Stokrotka wymyśliła nowy sposób zwiedzania. SMS-owy! Tak tak - jeździli przed nami i co chwilę dostawałam smsa:
- po prawej Belweder będzie
- Łzazienki
- sejm zaraz
- Ratusz po prawej
- Teatr Narodowy po prawe itp.
Prawda, że oryginalny sposób zwiedzania?? :)

Kiedy dziewczyny spały jeszcze zrobiliśmy krótki przystanek w parku Frascati. Jejciu co za cudne miejsce. Fakt widziałam tylko chwilkę i to w strugach mocnego deszczu, ale i tak robił wrażenie. I wierzę na słowo Stokrotce, że kiedy jest pogoda są tu tłumy :)


Kiedy ruszyliśmy dalej to dziewczynki już się obudziły i mogliśmy zaliczyć choć jeden punt programu. A był nim Pałac Kultury i Nauki. A wiecie, że nie miałam bladego pojęcia, że na niego mówi się Pekin? No bum cyk cyk. Dopiero Połówka mnie uświadomił :D Udało się nam kupić bilet na to 30te piętro i kiedy staliśmy w dość sporej kolejce do windy, to Mirek powiedział, że jedzie bardzo szybko i czy wzięłam Aviomarin. A mnie ze trach aż żołądek zaczął boleć. Miałam czarną wizję jak puszczam pawia w tej windzie :( A gdy dodatkowo na tablicy informacyjne przeczytałam, że 30 pięter pokonamy w 20 sekund to aż słabo mi się zrobiło. I wiecie co? Nie było tak źle :) Faktycznie dziwne uczucie, ale do przeżycia. U góry...no cóż... zimno niesamowicie a wiało jak na uralu! Praktycznie zrobiliśmy szybkie kółko wokół i do środka. Dobrze, że Mirek robił zdjęcia to przynajmniej na spokojnie mogłam sobie obejrzeć widoki. Na pewno przy ładnej pogodzie z tej wysokości można podziwiać panoramę Warszawy.




Następnie pojechaliśmy na obiad. Powiem szczerze, że w takim miejscu to jeszcze nigdy nie jadłam. No i ceny zwalają z nóg. Niemniej jedzenie rzeczywiście pyszne :) A dodatkowo byłam zaskoczona, że w kąciku dla dzieci jest etatowa opiekunka, która pilnuje maluchy i zabawia ich, kiedy rodzice mogą w tym czasie spokojnie sobie porozmawiać i zjeść. Mówię tu o oberży pod Czerwonym Wieprzem. A ile znamienitości odwiedziło to miejsce...
Po tak pysznym obiadku w przemiłym towarzystwie udaliśmy się do naszych samochodów, aby dotrzeć do kolejnego celu jakim było metro. To była największa atrakcja dla dziewczynek, jednak i mi się podobała taka przejażdżka, bo nigdy wcześniej metrem nie jechałam. Byłam bardzo zdziwiona jak szybko metro jeździ i jakie ma przyspieszenie. Śmiesznie było już na samym początku, bo nie wiedzieliśmy jak kupić bilet, a potem jak go skasować ;)


No a potem znowu rodzinka Stokrotek zabrała nas w legendarne miejsce w Warszawie - a mianowicie do kawiarni Biklego. I znowu to była dla mnie niezwykłe doznanie. I to kolejne legendarne miejsce Warszawy :)
Było oczywiście smaczne, ale wielkiego wow nie było. Myślę, że w niejednej cukierni jadłam równie dobre ciasta co tu.
Zrobiło się już późne popołudnie i nawet deszcze przestał padać to i zostaliśmy zabrani w kolejne miejsce. Do parku Frascati, o którym pisałam wcześniej. Tym razem mogliśmy sobie pospacerować, a dziewczynki to się wybiegać i wyszaleć :) To naprawdę piękne miejsce. Zieleń w mieście to postawa, a tym bardziej w takiej Warszawie. Dla naszych pociech hitem okazały się schody. Oj działo się! Która szybciej do góry, bo u góry czekała niespodzianka w postaci fontanny :)




A na sam koniec jeszcze to co bardzo chciałam zobaczyć. Łazienki. Niestety nie poszliśmy całą ekipą bo Stokrocia już przycięła komara w aucie i Połówka musiał z nią zostać.  Widziałam tylko oczywiście malutki kawałeczek  Łazienek, ale mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane pospacerować po nich o wiele dłużej. I tak dobrze, że już nie padało, bo tak to pewnie bym i Łazienek nie zobaczyła. Trzeba cieszyć się z tego co ma się w danej chwili :) Furorę w Łazienkach robiły pawie, a szczególnie jeden taki to pięknie pokazywał swoje wdzięki, jak prawdziwy model :D





 To był dzień pełen wrażeń! Niezapomnianych!
Do domu wróciliśmy dość późno, bo koło 21ej. I co? I to nie był  koniec dnia dla nas :)
Teraz zaczęła się część hmmmm można powiedzieć mniej oficjalna :P Nasi Panowie jak to prawdziwi mężczyźni zajęli się grillowaniem, a że było chłodno to pomagali sobie % :D  Ciekawe tylko, że jak dwóch mężczyzn robi grilla to strasznie to długo trwa? Bo pierwsze mięsiwo dostałyśmy dopiero po północy... hehe
O szczegółach naszego biesiadowania już nie napiszę, ale powiem tylko, że jak się kładliśmy spać to robiło się już jasno :)

Niedziela już była na szybko. Mój Mirek lekko wczorajszy, a Połówka wg mnie w dużo lepszej kondycji :)
Pogoda była nawet przyzwoita i dziewczynki jeszcze mogły razem w ogródku dmuchać bańki.


 Koło 12tej wyjechaliśmy jeszcze na plac zabaw, aby mogły sobie jeszcze chwilę się ze sobą pobawić, a my porozmawiać. Już w tym momencie tęskniłam ...






Naszą pożegnalną kawkę wypiliśmy wszyscy razem w restauracji "Piknik" :) No a potem pożegnanie i w drogę... I tu muszę się pochwalić, bo to była moja pierwsza trasa kiedy od początku do końca prowadziłam ja! Tak, ja, która nigdy wcześniej nawet sama nie pojechała autem do Gdańska. Ta, która jeździ tylko po mieście. Prawie 400km za kierownicą :)

A odkąd wróciliśmy to Tusia kilka razy dziennie mówi o Ani :) Pyta, kiedy Ania przyjedzie do nas, że będą się razem bawić, albo nagle mówi, że chce do Ani jechać.
Widzisz Stokrotko - nie pozostaje Wam nic innego tylko teraz do nas na weekend przyjechać... tylko oby pogoda była łaskawsza :) Czekamy na Was z niecierpliwością!

I wiecie co? Często mówi się, że w sieci są oszuści, że ludzie podają się za innych niż są naprawdę... pewnie tak jest. Ale ja wierzę, że nie wszyscy są tacy. A może ja mam to szczęście i poznaję tylko fajnych ludzi? Bo przecież męża mego też poznałam w sieci, teraz Stokrotki :)
I jeszcze mam wielką ochotę poznać dwie dziewczyny: Dorotkę i Inkę.... i liczę, że kiedyś będzie mi dane :)

Ps. To mój najdłuższy post historii i pisałam go ponad 3 dni, oczywiście na raty :D