Wczoraj mieliśmy mały kryzys zdrowotny Tusi.
Po 17tej pojechaliśmy do Pszczółek do teściów. Gdybym tylko wyczuła, że jest coś nie tak to byśmy siedzieli w domu.
Od 18tej do prawie do północy wymiotowała.
Najpierw poszło same jabłko i pomyślałam, że jej stanęło na żołądku, ale przecież prawie codziennie je jabłka i do tego zawsze są obrane ze skórki i pokrojone.
Byłam z mamą w kuchni, robiła herbatę i Tusia przyszłą do nas. I nagle tak jak stała tak puściła pawia z tego jabłka.
Jednak potem zaczęła chlustać zupą ogórkową zjedzoną w żłobku, kurczakiem zjedzonym z domu i jeszcze czymś bliżej nie określonym.
Koło 20tej była już tak padnięta, że zasnęła siedząc mi na kolanach. Do tego na przemian blada i zimna z lekko ciepłą główką i wypiekami.
W końcu przed 21szą zaczęliśmy zbierać się do domu. Skoro Marta spała to chciałam owinąć ją w koc i tak przenieść do samochodu, ale przebudziła się i co? I obrzygała matkę. Fuj!
W końcu dojechaliśmy do domu bez większych przygód, jedynie co nie dała się włożyć do fotelika i jechała na moich kolanach przytulona, bo bardzo bolał ją brzuszek i była słabiutka.
W domu jeszcze do północy miała odruch wymiotny, ale tak naprawdę nie miała już czym.
Do tego była wystraszona dlaczego ma pluć.
W końcu jakoś Ona zasnęła, a ja spałam (tzn próbowałam) z nią. Każdy jej najmniejszy ruch sprawiał, że byłam w pionie w sekundę! Głównie dlatego, że spała na wznak i bałam się, że mogłaby się udławić.
O 2 rano obudziła się i pierwsze słowo było: kasza :) Oczywiście dostała tylko herbatkę.
O 4 rano obudziła się i już nie chciała za bardzo spać. Wypiła znowu herbatkę. Mi oczy opadały same, a gdy tylko już odpływałam to obrywałam w twarz króliczkiem :/ a jej się to podobało.
Jakoś udało się nam zasnąć koło 7 rano i spałyśmy jeszcze do prawie 9tej.
Rano humor wyśmienity. Wypiła ciepłą herbatkę i zjadła 2 kawałki chlebka z masłem.
Potem gdy my jedliśmy śniadanie, skubnęła trochę jajecznicy i kilka plasterków szyneczki drobiowej. Nie chciałam, aby jadła wędlinę, ale tak prosiła i sama po nią sięgała, więc pomyślałam, że skoro dopisuje jej apetyt to chyba dobrze :)
Dopiero tak od 14tej zaczęła być marudna, ale spać nie chciała. Poszłyśmy sobie spacerkiem do sklepu. Miała frajdę bo padał deszcz i obie miałyśmy kalosze i parasole.
Powrót był gorszy, bo już nie chciała iść i musiałam ją nieść i zakupy.
Na 16tą poszliśmy do mojej siostry, bo mieli 9 rocznicę ślubu. Było rodzinnie i miło. Dzieciaczki trochę szalały, nawet ładnie śpiewały i tańczyły. Tusia ciut marudziła, bo brzuszek pobolewał.
Teraz już smacznie śpi, zasnęła bez mrugnięcia, choć jak się kładła to mówiła: spać nie.
Myślę, że jutro już będzie całkiem dobrze.
Miłego.
ja też nie lubię jak córa chora, serce się kraje jak patrzę jak cierpi i oddałabym wszystko żeby wziąć to na siebie. Pozdrawiam Agnieszka
OdpowiedzUsuńojej, ciekawe co to :/
OdpowiedzUsuńbidulka się nacierpiała, ale dobrze, że już po wszystkim..
Bidulka, oby było już lepiej.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam że ostatnio rzadko Was tu odwiedzam, ale nie mogę częściej :(
Mam nadzieje, ze to byl tylko krotki wirus i teraz juz zupelnie przeszedl!
OdpowiedzUsuńKurcze, jak dziecko jest chore, to jest najgorsze! Bo dorosly jakos sie przemeczy, a dziecko nie rozumie dlaczego sie zle czuje i najczesciej jeszcze buntuje sie przeciwko wszystkiemu co mogloby pomoc... :/