środa, 30 listopada 2011

trudne 15 dni :(

Tak jak pisałam w poprzednim poście nie wyszłyśmy planowo ze szpitala. Zaczęło się od tego, że w drugiej dobie życia ma mocno podwyższony poziom bilirubiny i musi być naświetlana. Oj jak mi jej było szkoda kiedy tak leżała z oczkami zasłoniętymi :(
Tak to wyglądało:

W czwartej dobie życia pani doktor powiedziała, że ma coś tam podwyższone (wtedy jeszcze nie wiedziałam co jej jest bo lekarze oczywiście nie mogą przekazać rodzicom a szczególnie młodej wystraszonej całą tą sytuacją mamie jasno i prosto problemu)i musimy zostać przeniesione na Oddział Dziecięcy, ale nie wiadomo czy dla mnie będzie miejsce... ale wtedy się poryczałam, normalnie miałam serdecznie dość... na szczęście jak się okazało dostałyśmy pokój dwuosobowy, a warunki jak w hotelu. Jednak to nie zmienia faktu, że to szpital a nie dom :(
Okazało się że malutka ma bakterię Pseudomonas (pałeczka ropy błękitnej) i musi dostawać antybiotyki przez prawie 10 dni. O tym jak długo będzie je brało nikt nam nie mówił, cały czas tylko robili mi nadzieję że niedługo wyjdziemy do domu. Potem już im nie wierzyłam. Niestety miałam też momenty załamania... widok z okna z tego oddziału jest na cmentarz, oj ile pogrzebów się naoglądałam :( raz jeden gdy znów zrobili nadzieję na wyjście do domu a potem przyszła pani doktor i powiedziała że jeszcze nie wychodzimy to powiedziałam że skoczę z tego okna prosto na cmentarz... oj było mi naprawdę ciężko....
Na szczęście miałam przy sobie mojego skarbka, Mirek to prawie ze mną tam mieszkał, no i kochani rodzice i siostrzyczka - BEZ WAS BYM NIE DAŁA RADY... DZIĘKUJĘ!!!
Tak wyglądał nasz pokoik w szpitalu:
Tu odwiedziny cioci Sabinki:
a tu babci Marysi:
a tatuś to się normalnie zadomowił hehe:

Czas tam dłużył się niemiłosiernie, ale najgorsze były te kłucia Martusi, zastrzyki, zmiany wenfloników ehhh aż serce bolało.

Przyszedł kiedyś taki piękny dzień, a była to niedziela 31 lipca kiedy to przyszła pani doktor na obchód i powiedziała że wychodzimy do domu!!!!! Och jacy byliśmy szczęśliwi!!!!
Tak Martusia wyglądała gotowa do wyjścia do domku:

NO TO JEDZIEMY DO DOMU!!!! HIP HIP HURA!!!!

A to pierwsza podróż taty audikiem do domku :)

Twoje narodziny.....

no i 15 lipca 2011 się zaczęło. Obudziłam się o 5 rano i coś mi już nie grało, o 8 Mirek się obudził (a nie był w pracy bo miał jechać gdzieś w delegację) a ja już chyba wiedziałam, że coś się święci (nie będę pisać szczegółów tych objawów, kobiety pewnie wiedzą o co chodzi :P). Mimi zadzwonił do szefa że jednak nie pojedzie. Skurcze miałam tak co 10 - 15 min. Zaczęłam się porządnie bać tego bólu (ci co mnie znają wiedzą jak się boję bólu), ale jakoś szło wytrzymać. Oczywiście Mirek już dość wcześnie chciał jechać do szpitala, ale na szkole rodzenia mówili, że jak wody nie odeszły a skurcze nie są częstsze niż 5 min. to lepiej sobie ten etap porodu przeczekać w domu gdzie są lepsze warunki (głównie psychiczne). Było tak grupo po 13stej jak jednak zdecydowaliśmy się już pojechać.
Po drodze jeszcze musiał się zatrzymać bo mi skurcze przyszły a nie mogłam wysiedzieć (śmiesznie to wyglądało, bo staliśmy autem na chodniku, inne auta jeździły, a ja chodziłam przy aucie i czekałam aż mi skurcze przejdą).
W szpitalu przyjęcie mnie na oddział trwało koło 1h (szok ile wypełniania papierów), nawet Mirek w międzyczasie o 14.39 przysłał sms-a o treści " halo". Dzięki temu, że tak długo w domu wysiedziałam to przy przyjęciu miałam już rozwarcie na 7cm.
Hehe jakie śmieszne te koszule porodowe, ledwo pupę zakrywają :P
Potem Mirek był już ze mną i jakoś to poszło. O szczegółach porodu nie będę pisała bo lepiej nie :) Jedno co napisze to, że Mirek był blady jak ściana i siostra powiedziała, że jak by otworzyła drzwi to by szybciutko uciekł :P

Martusia urodziła się o 17.05 ważyła 3350 i miała 56cm i dostała 10pkt :)

tu jest ze mną
a tu z tatusiem
a tak wyglądała po mierzeniu, ważeniu, pierwszej kąpieli i w pierwszym pampersiku :)

Od tego momentu nasze całe życie zmieniło się o 360 stopni. Wszystko zaczęło się kręcić wokół naszego skarbka!!!

Jednakże nie wszystko potoczyło się tak jak byśmy tego chcieli, myślałam że wyjdziemy ze szpitala jak należy czyli po 3 dobach, ale nie było nam to dane ponieważ sprawy się trochę skomplikowały... ale o tym w następnym poście....

czasy brzuszkowe....

a zaczęło się nasze szczęście 19 listopada 2010 kiedy dowiedziałam się od lekarza że jestem w ciąży :) oj tyle na Ciebie kochanie czekaliśmy!!!! to był jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Na początku było trochę strachu, ale na szczęście tak od 2 trymestru już było lepiej :) a Ty robiłaś się coraz większa. O tym że to będziesz Ty Martusiu lekarz powiedział nam 25 lutego 2011, dzień przed tatusia urodzinami - to był Twój prezent dla Niego :)
Niestety nie pamiętam dokładnie kiedy pierwszy raz poczułam kiedy się poruszyłaś w moim brzuszku, ale było to koło 20tc, ale za to jak już później mnie kopałaś to nieźle mi się obrywało :P
Już w brzuszku pan doktor robił ci dużo fotek :) wszystkie masz w swoim albumie na pamiątkę :)
Pan doktor powiedział że przyjdziesz na świat 12 lipca 2011, ale stwierdziłaś, że ci dobrze w brzuszku i poczekałaś jeszcze 3 dni. Urodziłaś się w datę Bitwy pod Grunwaldem (to przynajmniej na lekcje historii będziesz już to wiedziała) i w urodziny wujka Kazika :), ale o tym w następnym wpisie.....

Dla naszej córeczki Martusi :)

Długo zastanawiałam się czy nie pisać bloga, aż doszłam do wniosku, że jednak tak. Przemawia za tym głównie ludzka ulotna pamięć, a chciałabym żeby nic z ważnych zdarzeń w życiu naszej córeczki nam nie umknęło :) Bardzo zależy mi na ich uwiecznieniu i zapisaniu. Może nie codziennie ale te ważne i ciekawe na pewno będą :) Trochę żałuję że dopiero teraz się za to zabrałam, bo nasze słoneczko ma już 4,5 miesiąca i tyle się już wydarzyło!!! No ale nic - najpierw postaram się nadrobić i opisać co przez ten czas w naszym życiu się wydarzyło a potem będę się starać pisać w miarę systematycznie :)
NO TO ZACZYNAMY!!!
Kochamy Cię nasze słoneczko!!!