piątek, 9 maja 2014

Majówka - oj działo się, działo :)

Nawet nie wiem od czego zacząć ;)
To był wspaniały weekend, ze wspaniałymi ludźmi :)
Tylko pogoda mogła być ciut lepsza.... no, ale nie można mieć przecież wszystkiego, prawda?

Na ten wyjazd bardzo się cieszyłam. Bo poznać kogoś w sieci jest łatwo, ale poznać potem osobiście i do tego bardzo polubić, to co innego. Pierwsze spotkanie mieliśmy jeszcze w zeszłym roku, ale było zdecydowanie za krótkie, bo niespełna 3 godzinne. No i jednak jakaś trema wtedy była - wiadomo.
Mówię tu o moich kochanych Stokrotkach :*

Tak naprawdę mieliśmy pojechać do nich już w kwietniu, ale zawsze coś nie pasowało.Tym razem jednak spięliśmy zadki i w piątek do południa ruszyliśmy. Zrobiliśmy sobie przerwę w podróży we Włocławku. Głównym punktem był pomnik bł. ks. Jerzego Popiełuszki przy tamie na Wiśle. Niestety nie dane mi było zejść, bo trwają tam prace remontowe i zejście było zamknięte. Do tego tak wiało, że z samochodu wysiedliśmy dosłownie na 10minut. Mirek też chciał spotkać się z kolegą ze szkoły, ale niestety do spotkania nie doszło. Widziałam, że mu trochę było żal....


Skoro wyjechaliśmy tak szybko, a umówieni byliśmy w miejscu docelowym na 18stą, to postanowiliśmy jeszcze skorzystać z okazji i poszukać jakiejś knajpy na rynku. Na szczęście w centrum miasta już tak nie wiało i mogliśmy sobie trochę pospacerować. Obiadek był pyszny i tak wielkie porcje, że do późnego wieczora mieliśmy pełne brzuchy :P

 Po obiadku daliśmy Tusi jeszcze trochę poszaleć, bo czekała nas dalsza droga do celu. Łącznie mieliśmy do przejechania 350km.
Tusia na cel wzięła gołębie i tak dobre pół godziny za nimi biegała i je straszyła :D Szczególnie upatrzyła sobie jednego czarnego gołębia i biegając za nim wołała takim strasznym głosem, a'la heavy metal: uciekaj calny gołembiu! - i tak cały czas....



Poza tym podróż znosiła rewelacyjnie, a przecież dopiero co w styczniu jechaliśmy do Zakopanego i podróż była nieciekaw, bo biedaczka nie potrafiła w nocy spać w foteliku. I teraz stwierdzam z pełną odpowiedzialnością, że moje dziecko woli podróżować za dnia. Gdy trzeba zrobi sobie drzemkę, ale ogólnie to uwielbia obserwować gdzie jedziemy, rozmawiać z nami, poznawać świat, mówić tacie, że jest czerwone i musi stanąć :)
I ta podróż przyniosła kolejny przełom. To była pierwsza dłuższa podróż, kiedy Tusia siedziała sama z tyłu. Do tej pory ZAWSZE siedziałam razem z nią. Wygodnie mi było się nią zająć, podawać picie, zabaweczki, śpiewać itp.. Pewnie się śmiejecie, że jestem przewrażliwioną mamą, ale mi było z tym dobrze. .... no poza faktem, że mam chorobę lokomocyjną i to ja źle znoszę podróż autem z tyłu. Jako pasażer z przodu jest lepiej, choć i tak wzięłam Aviomarin  :) A jeśli jestem kierowcą to nie mam żadnych oznak choroby lokomocyjnej  - o! dziwne co nie? hehe  Często się zastanawiam, czy Tusia odziedziczy po mnie to, ale jak dotąd nic na to nie wskazuje. I dobrze. Bo ja bardzo dobrze pamiętam wszelakie wycieczki szkolne, jak mi było niedobrze. A przecież nie o to chodzi, aby z takich wycieczek pamiętać przykre rzeczy. A Tusia rośnie, od września idzie do przedszkola i zapewne będą jakieś wycieczki.
No, odbiegłam trochę od tematu ;)

Tak więc ruszyliśmy do celu naszej podróży. Muszę napisać, że nie jechaliśmy autostradą, tylko wybraliśmy przepięknie malowniczą drogę na Płock wzdłuż Wisły. No mówię Wam jakie piękne widoki. Jak kiedyś będzie możliwość to na pewno wybierzemy też tę trasę, bo warto!

Praktycznie całą drogę Tusia powtarzała jak mantrę, że jedzie do Stokroci.
I w końcu dotarliśmy do celu.
Zostaliśmy bardzo miło przyjęci. Dziewczynki praktycznie od razu się zakolegowały. Torchę bałam się zachowania Tusi, bo potrafi być bardzo wstydliwa, jednak moje obawy były nieuzasadnione. Szybko znalazły wspólny "język", a Tusia tak była wpatrzona w Stokrocię, że zachowywała się jak papużka - musiała robić wszystko co Ona. Dziewczynki są praktycznie w jednym wieku. Marta jest starsza tylko o 3 miesiące. Zachowywały się jak siostrzyczki :)
Pierwszy wieczór był dość krótki. No i wiadomo, że musieliśmy się trochę dotrzeć. Tego wieczoru Mirek został głównym grillowym, bo P musiał na opuścić. A, że było dość zimno, to my sobie siedziałyśmy w ciepłym domku i plotkowałyśmy, a Mirek nam tylko przynosił pyszności z grilla :)
Stokrotka niepijąca, więc tylko my dwoje sobie ciut podrinkowaliśmy. Dziewczynki trudno było zagonić do spania, więc równo nam dotrzymywały towarzystwa.
Od rana byliśmy już w pełnym składzie :) śniadanko przepyszne, a co mnie zdziwiło najbardziej, że nawet upiekli dwa rodzaje chlebka, który był mega pyszny!!! (Stokrotko - ja cały czas czekam na przepis :D )
Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od Muzeum Motoryzacji i Techniki w Otrębusach. Kiedy  Stokrotka powiedziała, że pojedziemy do prywatnego muzeum motoryzacji, to myśleliśmy z Mirkiem, że to będzie kilka starych aut na prywatnej posesji. A tu wielki szok. Szczęki nam prawie opadły, a Mirek to był tak zajarany jak małe dziecko wśród najlepszych zabawek :D Banan z jego twarzy nie znikał. To muzeum może nie wygląda jak prawdziwe muzeum, ale przecież większość tych naprawdę starych aut jest sprawna! Oprócz aut są motory, autobusy, rowery, nawet stare wózki dziecięce, i wiele wiele innych eksponatów. Ze sławnych pojazdów był Papamobile Star 660, którym to Papież św. JPII podróżował podczas pierwszej piegrzymki do Polski; był też pancerny Peugeot 604 Ti  gen. Wojciecha Jaruzelskiego oraz pancerny Cadillac wykonany na zamówienie polskiego rządu dla pierwszego sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka.  Kiedy my z dziewczynkami raz dwa obeszłyśmy wszystko, to Mirek był na samym początku. W końcu musiałyśmy Go pospieszyć, bo Stokrotka była cała przemoczona, a w jej stanie nie wskazana jest choroba. I tak miałam wyrzuty sumienia, że przez nas się rozchoruje.









 W głównych planach mieliśmy zwiedzanie Warszawy, ale pogoda nam spłatała figla i od rana padało... i nie widać było końca :( Większość atrakcji musieliśmy sobie darować. Do tego dziewczynki urządziły sobie drzemkę w samochodach praktycznie w tym samym czasie ;)
Ale i tak jestem w szoku ile zobaczyłam! I Stokrotka wymyśliła nowy sposób zwiedzania. SMS-owy! Tak tak - jeździli przed nami i co chwilę dostawałam smsa:
- po prawej Belweder będzie
- Łzazienki
- sejm zaraz
- Ratusz po prawej
- Teatr Narodowy po prawe itp.
Prawda, że oryginalny sposób zwiedzania?? :)

Kiedy dziewczyny spały jeszcze zrobiliśmy krótki przystanek w parku Frascati. Jejciu co za cudne miejsce. Fakt widziałam tylko chwilkę i to w strugach mocnego deszczu, ale i tak robił wrażenie. I wierzę na słowo Stokrotce, że kiedy jest pogoda są tu tłumy :)


Kiedy ruszyliśmy dalej to dziewczynki już się obudziły i mogliśmy zaliczyć choć jeden punt programu. A był nim Pałac Kultury i Nauki. A wiecie, że nie miałam bladego pojęcia, że na niego mówi się Pekin? No bum cyk cyk. Dopiero Połówka mnie uświadomił :D Udało się nam kupić bilet na to 30te piętro i kiedy staliśmy w dość sporej kolejce do windy, to Mirek powiedział, że jedzie bardzo szybko i czy wzięłam Aviomarin. A mnie ze trach aż żołądek zaczął boleć. Miałam czarną wizję jak puszczam pawia w tej windzie :( A gdy dodatkowo na tablicy informacyjne przeczytałam, że 30 pięter pokonamy w 20 sekund to aż słabo mi się zrobiło. I wiecie co? Nie było tak źle :) Faktycznie dziwne uczucie, ale do przeżycia. U góry...no cóż... zimno niesamowicie a wiało jak na uralu! Praktycznie zrobiliśmy szybkie kółko wokół i do środka. Dobrze, że Mirek robił zdjęcia to przynajmniej na spokojnie mogłam sobie obejrzeć widoki. Na pewno przy ładnej pogodzie z tej wysokości można podziwiać panoramę Warszawy.




Następnie pojechaliśmy na obiad. Powiem szczerze, że w takim miejscu to jeszcze nigdy nie jadłam. No i ceny zwalają z nóg. Niemniej jedzenie rzeczywiście pyszne :) A dodatkowo byłam zaskoczona, że w kąciku dla dzieci jest etatowa opiekunka, która pilnuje maluchy i zabawia ich, kiedy rodzice mogą w tym czasie spokojnie sobie porozmawiać i zjeść. Mówię tu o oberży pod Czerwonym Wieprzem. A ile znamienitości odwiedziło to miejsce...
Po tak pysznym obiadku w przemiłym towarzystwie udaliśmy się do naszych samochodów, aby dotrzeć do kolejnego celu jakim było metro. To była największa atrakcja dla dziewczynek, jednak i mi się podobała taka przejażdżka, bo nigdy wcześniej metrem nie jechałam. Byłam bardzo zdziwiona jak szybko metro jeździ i jakie ma przyspieszenie. Śmiesznie było już na samym początku, bo nie wiedzieliśmy jak kupić bilet, a potem jak go skasować ;)


No a potem znowu rodzinka Stokrotek zabrała nas w legendarne miejsce w Warszawie - a mianowicie do kawiarni Biklego. I znowu to była dla mnie niezwykłe doznanie. I to kolejne legendarne miejsce Warszawy :)
Było oczywiście smaczne, ale wielkiego wow nie było. Myślę, że w niejednej cukierni jadłam równie dobre ciasta co tu.
Zrobiło się już późne popołudnie i nawet deszcze przestał padać to i zostaliśmy zabrani w kolejne miejsce. Do parku Frascati, o którym pisałam wcześniej. Tym razem mogliśmy sobie pospacerować, a dziewczynki to się wybiegać i wyszaleć :) To naprawdę piękne miejsce. Zieleń w mieście to postawa, a tym bardziej w takiej Warszawie. Dla naszych pociech hitem okazały się schody. Oj działo się! Która szybciej do góry, bo u góry czekała niespodzianka w postaci fontanny :)




A na sam koniec jeszcze to co bardzo chciałam zobaczyć. Łazienki. Niestety nie poszliśmy całą ekipą bo Stokrocia już przycięła komara w aucie i Połówka musiał z nią zostać.  Widziałam tylko oczywiście malutki kawałeczek  Łazienek, ale mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane pospacerować po nich o wiele dłużej. I tak dobrze, że już nie padało, bo tak to pewnie bym i Łazienek nie zobaczyła. Trzeba cieszyć się z tego co ma się w danej chwili :) Furorę w Łazienkach robiły pawie, a szczególnie jeden taki to pięknie pokazywał swoje wdzięki, jak prawdziwy model :D





 To był dzień pełen wrażeń! Niezapomnianych!
Do domu wróciliśmy dość późno, bo koło 21ej. I co? I to nie był  koniec dnia dla nas :)
Teraz zaczęła się część hmmmm można powiedzieć mniej oficjalna :P Nasi Panowie jak to prawdziwi mężczyźni zajęli się grillowaniem, a że było chłodno to pomagali sobie % :D  Ciekawe tylko, że jak dwóch mężczyzn robi grilla to strasznie to długo trwa? Bo pierwsze mięsiwo dostałyśmy dopiero po północy... hehe
O szczegółach naszego biesiadowania już nie napiszę, ale powiem tylko, że jak się kładliśmy spać to robiło się już jasno :)

Niedziela już była na szybko. Mój Mirek lekko wczorajszy, a Połówka wg mnie w dużo lepszej kondycji :)
Pogoda była nawet przyzwoita i dziewczynki jeszcze mogły razem w ogródku dmuchać bańki.


 Koło 12tej wyjechaliśmy jeszcze na plac zabaw, aby mogły sobie jeszcze chwilę się ze sobą pobawić, a my porozmawiać. Już w tym momencie tęskniłam ...






Naszą pożegnalną kawkę wypiliśmy wszyscy razem w restauracji "Piknik" :) No a potem pożegnanie i w drogę... I tu muszę się pochwalić, bo to była moja pierwsza trasa kiedy od początku do końca prowadziłam ja! Tak, ja, która nigdy wcześniej nawet sama nie pojechała autem do Gdańska. Ta, która jeździ tylko po mieście. Prawie 400km za kierownicą :)

A odkąd wróciliśmy to Tusia kilka razy dziennie mówi o Ani :) Pyta, kiedy Ania przyjedzie do nas, że będą się razem bawić, albo nagle mówi, że chce do Ani jechać.
Widzisz Stokrotko - nie pozostaje Wam nic innego tylko teraz do nas na weekend przyjechać... tylko oby pogoda była łaskawsza :) Czekamy na Was z niecierpliwością!

I wiecie co? Często mówi się, że w sieci są oszuści, że ludzie podają się za innych niż są naprawdę... pewnie tak jest. Ale ja wierzę, że nie wszyscy są tacy. A może ja mam to szczęście i poznaję tylko fajnych ludzi? Bo przecież męża mego też poznałam w sieci, teraz Stokrotki :)
I jeszcze mam wielką ochotę poznać dwie dziewczyny: Dorotkę i Inkę.... i liczę, że kiedyś będzie mi dane :)

Ps. To mój najdłuższy post historii i pisałam go ponad 3 dni, oczywiście na raty :D

10 komentarzy:

  1. Widocznie w naszym wydaniu grill to bardziej zajęcie towarzyskie niż kulinarne …. ::)), więc i tak dobrze ze w ogóle o tym mięsiwie nie zapomnieliśmy ….:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale nam absolutnie takie wydanie grillowe nie przeszkadza :)
      A i tak jesteśmy Wam wdzięczne, że mięso zostało podane. A jakie pyszne było :)

      Usuń
  2. ale wam zazdroszczę!!!!!!!!!!!!!!

    ps- ja męża w necie poznałam! ładny mi oszust! ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja o Tobie napisałam, że chciałabym Ciebie poznać :)
      Oj kochana, jak wiesz wiele nas łączy :)

      Usuń
  3. Tez sie bardzo cieszę, że przyjechaliście:)
    A co do obiadu w Warszawie, wiesz w sumie to mnie też najpierw ceny trochę zdołowały, ale ogólnie rachunek nie wyszedł jakiś kosmiczny, a nawet bym powiedziała ze bardzo rozsądny! Wczoraj byliśmy ze Stokrocią na obiedzie tu w swoich okolicach czyli na zadupiu i za obiad d;la naszej trójki zapłaciliśmy tyle co połowa niedzielnego rachunku w Warszawie, no a jednak przyznasz sama że jedzenie tam było przepyszne, obsługa też super no i ta opiekunka to też świetny pomysł. No i jednak centrum stolicy.
    No i wcale się nie dziwię, ze duma z jazdy Cię rozpiera:) to kiedy teraz sie widzimy?
    :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie musimy się zgadać. Już widzę jak będzie fajnie :)
      Tylko obyśmy trafili na lepszą pogodę, bo strasznie mi było Ciebie żal jak się trzęsłaś jak osika w tych przemoczonych butach...

      Usuń
  4. Ale fajnie musiało być! I Tusia urosła!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak było ekstra niesamowicie!
      A Tusia rośnie jak na drożdżach:)

      Usuń
  5. Uwielbiam takie rodzinne wypady, faktycznie musiało być super, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, takie rodzinne chwile trzeba celebrować :)

      Usuń